Od bardzo już długiego czasu trudno i smutno żyje się nam wszystkim. Smutny czas pandemii, która przyniosła strach, chorobę, nierzadko śmierć. Zaczęliśmy unikać się nawzajem, nawet bać drugiego człowieka, staliśmy się nieufni i zamknięci w sobie oraz skupieni tylko na własnych sprawach. Dystans i maseczka pozbawiły nas uśmiechu i radości płynącej z kontaktu z innymi ludźmi: rodziną, znajomymi, sąsiadami. Ograniczenia sanitarne pozbawiły nas możliwości spotkań, zabaw i odzwyczaiły od kontaktów społecznych. Znacznie częściej widzimy się na ekranie komputera, czy smartfona niż na żywo…
Kiedy sytuacja zaczęła powoli normalizować się i wydawać się mogło, że świat wraca do normalności pojawiło się widmo wojny tuż przy granicach Polski. Z niedowierzeniem, smutkiem i trwogą słuchamy doniesień z Ukrainy. Widzimy okropieństwa wojny, tłumy uchodźców i ze strachem słuchamy doniesień medialnych.
Dziś mamy ważny dla naszego Państwa dzień. 1-ego marca w Polsce obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Święto, jako wyraz hołdu dla żołnierzy drugiej konspiracji, ustanowione zostało przez Sejm 3 lutego 2011 roku i jest poświęcone żołnierzom antykomunistycznego i niepodległościowego podziemia, którzy przeciwstawili się sowieckiej agresji i reżimowi komunistycznemu. Dlaczego obchodzimy je właśnie 1 marca? Pomysł ustanowienia święta w tym terminie wysunął ówczesny prezes Instytutu Pamięci Narodowej Janusz Kurtyka. Tego dnia w 1951 roku w więzieniu na warszawskim Mokotowie, po pokazowym procesie, zostali rozstrzelani przywódcy IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” – prezes WiN ppłk Łukasz Ciepliński („Pług”, „Ludwik”) i jego najbliżsi współpracownicy: Adam Lazarowicz, Mieczysław Kawalec, Józef Rzepka, Franciszek Błażej, Józef Batory i Karol Chmiel. Ich ciała komuniści zakopali w nieznanym miejscu.
Żołnierze Wyklęci mają wiele twarzy: znanych, rozpoznawalnych, ale też bezimiennych, którzy znajdują się we wciąż nieodnalezionych miejscach ostatecznego spoczynku. Wyklęci to między innymi niezłomny konspirator rotmistrz Witold Pilecki, odważna sanitariuszka i leśniczka Danuta Siedzikówka „Inka”, waleczny Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”, ostatni partyzant Józef Franczak „Lalek”, który walczył do dnia śmierci w 1963 roku, szlachetny Jan Rodowicz „Anoda” i wielu innych. Wszyscy są symbolami walki z dwoma zbrodniczymi totalitaryzmami – niemieckim nazizmem i rosyjskim komunizmem.
Jednak nasze życie jest nie tylko smutne i napiętnowane bolesnymi doświadczeniami, lecz bogate w tradycje naszych przodków, ukwiecone radością życia i bioróżnorodne, zróżnicowane jak polskie lasy. Warto cieszyć się zatem każdym dniem, bliskością rodziny, koleżanek oraz kolegów z Braci Leśnej i zwyczajnie cieszyć życiem. Widoczne są początki wiosny, którą głoszą nam żurawie, czajki i skowronki. Mamy czas odnowień i towarzyszy nam zapach świeżo wzruszonej ziemi, krzątanina przy budowaniu nowego pokolenia lasu. Sporo pracy przyniosły nam ostatnie orkany. Usuwanie wywrotów i wiatrołomów potrwa jeszcze długo.
Oprócz pracy nie zapominajmy też o normalnym życiu. Cieszmy się czasem przeznaczonym dla siebie i spędzanym z rodziną oraz przyjaciółmi. Warto wyłączyć telewizor, nawet smartfon ukryć przed sobą i cieszyć się popołudniem z rozmową, uśmiechem, muzyką. Za nami już Tłusty Czwartek i spotkania przy pączkach. Pewnie wielu z nas o tym zapomniało, ale jeszcze mamy karnawał! Został nam jego ostatni dzień, czyli Ostatki lub Śledzik.
Staropolska nazwa karnawału to Zapusty. Trwa on w tym roku od Trzech Króli, czyli 6 stycznia, do Wielkiego Postu, który rozpoczyna się jutro – w środę popielcową, 2 marca. Dzisiaj mamy ostatni dzień karnawału, czyli Ostatki. Podobno nazwa Zapusty wzięła się od postaci słowiańskiego bożka Pusta, który został wymyślony przez naszych przodków na wzór Bachusa, aby uprzyjemniał im zimowy czas. Przebierali pociesznie jakiegoś parobczaka, sadzali go na sanie przybrane jedliną i wio! w las, na kulig! A za saniami z Pustem dziesiątki innych, pośród wesołych nawoływań, pędziły za Pustem. Tak możemy wyczytać w mitologii słowiańskiej. Kulig był kiedyś zabawą dla szlachty, dziś każdy może się tak zabawiać, tylko niezbędny jest śnieg, dobry humor i leśny, myśliwski bigos.
Bigos to tradycyjna, polska potrawa nieodparcie kojarząca się z myślistwem i lasem! Cóż może być wspanialszego niż bigos po całym dniu spędzonym w lesie na solidnym mrozie? Albo właśnie po kuligu urządzonym po leśnych drogach w sobotni wieczór w gronie przyjaciół i rodziny?
W literaturze nie znajdziemy jednoznacznego wyjaśnienia słowa bigos. Prawdopodobnie pierwotnie używano tego słowa do określania sposobu siekania. Siekano coś jako składnik tej potrawy, a wywodząc to słowo z łaciny można mówić o połączeniu dwóch smaków. Bigosem nazywano w XVI wieku galaretę z siekanego mięsa. Od XVIII wieku, jak podają źródła, bigosem już nazywano danie z kapusty i mięsa (składniki oczywiście były siekane).
Przepisów na bigos jest wiele i różnią się one składnikami, a dokładniej składnikami dodatkowymi np. dodaje się: suszone grzyby, śliwki, maderę lub wino, pomidory, jabłka, cebulę. W kuchni staropolskiej mamy jeszcze bigos z wiwatem, czyli podgrzewany w garnku szczelnie zamkniętym pokrywką (uszczelniaczem było ciasto), a wystrzelenie pokrywki pod wpływem ciśnienia oznajmiało gotowe danie do spożycia. Często właśnie taki bigos zabierano do sań na kulig w Zapusty. Nasz tradycyjny, polski bigos to wspaniała potrawa, rozpoznawalna przez smakoszy z całego świata. Powinna to być rozpoznawalna wizytówka Polski w świecie.
A prawdziwy bigos to poezja smaku, aromatu, tradycji i historii, bo jego receptura to lata doświadczeń polskiej, znakomitej kuchni. Pamiętać jeszcze trzeba o radzie mojego zacnego przyjaciela ś.p. Grzegorza Russaka:
Bardzo dobre rzeczy gotuje się z bardzo dobrych rzeczy, czyli, żeby potrawa była znakomita, równie znakomite muszą być składniki!
Większość tych znakomitych składników znajdziemy w lesie. To także misja leśników, żeby dbać nie tylko o drewno i las jako element gospodarki narodowej, ale także o zwierzynę i zioła, owoce leśne, grzyby, pszczoły. Leśnicy dbają też o tradycję i przekazują swoją wiedzę wszystkim, którzy chcą ją posiąść.
Ostatki są czasem nazywane również „Śledzikiem”, co wynika ze starej tradycji. Zabawa musiała skończyć się we wtorek o północy. Wtedy pojawiała się postać w łachmanach ze śledziem — symbolem postu. Wypędzała ona biesiadników z izby lub karczmy, a najbardziej niepokorni musieli zjeść za karę wyjątkowo słonego śledzia.
Niestety nie mamy w Polsce tradycji ulicznego świętowania końca karnawału, ale zgodnie z tradycją nadal jest to czas wielu imprez i zabaw. Dlatego w ten dzień, czy to Ostatki czy Śledzik, cieszmy się życiem. Może na przekór wielu rzeczom i sprawom, pomimo trosk i smutków, także pomimo braku śniegu i możliwości zorganizowania kuligu, warto dziś w ostatni dzień karnawału spotkać się z rodziną, przy tradycyjnych polskich specjałach, nie tylko przy bigosie.
Jarosław Szałata