Rejs po Odrze – wspomnienia

Niespełna miesiąc temu grupa dwudziestu leśników z Dolnego Śląska rozpoczęła swą wyjątkową przygodę – rejs po Odrze własnoręcznie przygotowaną tratwą dla uczczenia 200-tnej rocznicy ustanowienia polskiego munduru leśnego. Dziś po tej wyprawie zostały już tylko wspomnienia, ale jakie! Specjalnie dla nas przelał je na papier jeden z jej uczestników. Zachęcam do przeczytania tej wyjątkowej relacji, pełnej wartkiej akcji i cennych informacji. A uczestnikom wyprawy gratulujemy pomysłu, hartu ducha i konsekwencji w jej realizacji.

Katarzyna Gozdek-Pawłowska

Ponad rok temu kilku członków Międzyzakładowej Organizacji Związkowej ZLP w RP w Nadleśnictwie Wołów, wspieranych przez przyjaciół, wystąpiło z inicjatywą uczczenia zbliżającej się dwusetnej rocznicy ustanowienia munduru leśnego w Polsce. Chcieliśmy upamiętnić fakt, że już dwieście lat temu powstał pierwszy wzór uniformów noszonych przez oficjalistów leśnych Królestwa Polskiego, a niektóre jego elementy przetrwały do dziś i znajdują się na naszym umundurowaniu. 

Znamy się od lat. Przepłynęliśmy kajakami setki kilometrów dolnośląskich, lubuskich i wielkopolskich rzek. Łączą nas przede wszystkim sprawy związkowe. Wiedzieliśmy i wiemy, że zawsze mogliśmy na siebie liczyć (szczególnie w trudnych sytuacjach) i że wspólnymi działaniami możemy śmiało osiągać założone cele. W związku z przypadającym w tym roku jubileuszem postanowiliśmy spłynąć Odrą na własnoręcznie zbudowanej tratwie. Kto jak nie my? Jesteśmy związani z Odrą, członkowie naszej organizacji związkowej pochodzą z Nadleśnictw Wołów, Lubin i Głogów. Niektórzy z nas mają możliwość bieżącego kontaktu z rzeką podczas wykonywania swoich codziennych obowiązków służbowych. Być może pomysł spływu wynikał również z tego, że chcieliśmy zobaczyć, jak wygląda „nasza” rzeka na innych odcinkach jej biegu. Z jednej strony Odra łączy ludzi (również leśników, którzy nad nią pracują), a z drugiej jest obecnie tak mało wykorzystywana gospodarczo, a nawet kulturalnie. Poza wędkarzami, niewielka część społeczeństwa korzysta i identyfikuje się z rzeką. Reakcje przyjaciół, rodzin czy kolegów z pracy były przeróżne. Niektórzy od początku traktowali ten koncept z przymrużeniem oka. Na tratwie? Odrą? Ale jak?! Do Szczecina? Inni sekundowali i w miarę możliwości wspierali nasze działania. Mieliśmy nadzieję, że nasza inicjatywa nie tylko posłuży do promocji dwuwiekowej rocznicy, ale także idei zrównoważonego leśnictwa.  

Uznaliśmy, że realizacja naszych założeń wymaga specjalnego przygotowania organizacyjnego. 28 września 2018 r. założyliśmy stowarzyszenie pod nazwą Bractwo Leśników Środkowej Odry. Nie chcemy zamykać działalności Bractwa na tym jednym projekcie. Widzieliśmy i widzimy nasze stowarzyszenie, jako organizację grupującą leśników, osoby związane z leśnictwem oraz miłośników lasu. Celem statutowym organizacji jest m.in. popularyzacja wiedzy o polskim leśnictwie i leśnikach oraz odbudowa i umacnianie pozytywnego wizerunku Lasów Państwowych wśród społeczeństwa. Mamy nadzieję, że obydwie organizacje: stowarzyszenie, działające na nieco innym polu niż związek i grupujące także ludzi niebędących leśnikami oraz związek zawodowy, realizujący swoje statutowe cele, będą się wzajemnie uzupełniać.  W ramach pierwszych działań postanowiliśmy zorganizować wystawę dotyczącą historii polskiego munduru leśnego oraz leśników i leśnictwa na tle odzyskiwania przez Polskę niepodległości. Wystawa ta miała miejsce w lipcu bieżącego roku w Centrum Kultury „MUZA” w Lubinie.  

Wiosną 2019 r. ruszyliśmy do pracy. Rozpoznaliśmy stronę formalno – prawną realizacji spływu, przygotowaliśmy projekt techniczny tratwy, zgromadziliśmy niezbędny materiał. Na spotkaniach omawialiśmy jakie przygotowania powinniśmy poczynić, żeby nasza tratwa była bezpieczna i wygodna. Oczywiście na to potrzeba było sił (tych nam nie brakowało) i środków. Znaczną część tych ostatnich stanowiły składki członków Bractwa Leśników Środkowej Odry, ale także wsparcie darczyńców również w postaci pomocy w pracach specjalistycznych. Dużą motywacją do dalszego działania była dotacja otrzymana od Dyrektora RDLP we Wrocławiu, który od początku był ogromnie zainteresowany projektem. Wsparły nas także inne stowarzyszenia leśne, których także jesteśmy członkami: Polskie Towarzystwo Leśne oddział we Wrocławiu oraz Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Leśnictwa i Drzewnictwa oddział we Wrocławiu. Wszystkim darczyńcom serdecznie dziękujemy.

Datę rozpoczęcia spływu wyznaczyliśmy na 20 lipca. Tratwę budowaliśmy zwykle popołudniami i w soboty. Nasza tratwa to tysiące wkrętów i śrub, kilka metrów sześciennych drewna, aluminiowo – beczkowe pływaki, specjalne bakisty ładunkowe, wiata pokładowa ze stołem i ławkami, drygawka, kotwica z dwoma małymi kotwami, liny cumownicze i pokładowe, koła i boje ratunkowe, kapoki. Ostatecznie, 18 czerwca tratwa została zwodowana i przycumowana w macierzystym porcie w Chobieni. 19 lipca odbył się tradycyjny chrzest jednostki i nadanie imienia „Leśna Komięga”. Komięgami nazywano łodzie – barki służące do transportu towarów drogą wodną, które w porcie docelowym były rozbierane lub sprzedawane w całości na opał. Nasza komięga, z racji swojej trwałości, raczej nie zostanie rozebrana na trwałe. Mamy nadzieję, że uda się ją przetransportować z powrotem do Chobieni. Matką chrzestną została pomysłodawczyni logotypów Bractwa i spływu Weronika Laszczyńska. Uroczystość odbyła się przy udziale mediów, lokalnej społeczności, darczyńców, naszych przyjaciół i rodzin. Na burcie dumnie prezentował się baner z hasłem: „200 lat polskiego munduru leśnego” i flaga Związku Leśników Polskich w RP. Z jednej strony cieszyliśmy się z „szumu medialnego” wokół naszego rejsu, ale szczerze mówiąc, byliśmy też trochę nim zaskoczeni.

Zarówno na początku, jak i w trakcie spływu, nie obyło się bez wielu niespodzianek i przygód. Przed samym wypłynięciem odmówił posłuszeństwa nasz 7,5 konny silnik manewrowy (zwany przez nas później żartobliwie „peke-peke”), a jego naprawa, a właściwie wymiana na inny, opóźniły nieco start rejsu. Kilkadziesiąt metrów za chobieńskim portem „zaliczyliśmy” główkę – to znaczy lekko uderzyliśmy w jedną z ostróg rzecznych. Kilka razy zdarzyło nam się to także później, ale ten pierwszy raz na oczach publiczności nieznacznie nas zdeprymował. Ale co tam – wtedy byliśmy dopiero początkującymi marynarzami rzecznymi. Póki co, okazywało się, że kierowanie naszym „statkiem” nie jest wcale takie proste i wymaga sporo sił i natężenia uwagi. Nadmiaru wkładanej siły nie wytrzymało usterzenie tratwy, czyli drygawka, która po kilku kilometrach po prostu się złamała. Okazało się, że spływ tratwą to niemal nieustanna obserwacja rzeki: jej nurtu, biegu i głębokości.  

Każdy dzień był bardzo pracowity: bieżące prace ciesielskie, sterowanie, naprawy napędu no i nauka. Naszą nieustanną nauczycielką była rzeka, którą po kilkunastu – kilkudziesięciu kilometrach nauczyliśmy się czytać jak książkę. Zrozumieliśmy, że nie można z nią walczyć i wystarczy (działając wspólnie z wiatrem) wykorzystywać jej prądy. Niestety wiatr nie zawsze był sprzyjający i często wiał nam od dziobu. W każdym razie wszystko to wymagało od nas żelaznych nerwów i ponadnormatywnego wysiłku fizycznego. Wszystko jednak wynagradzała nam przepiękna, odrzańska przyroda. Największe jej bogactwo mogliśmy oglądać na dolnośląskim odcinku rzeki. W okolicach Głogowa wręcz powszechne były polujące zimorodki. Co chwilę widywaliśmy kanie (zarówno czarną jak i rudą), oczywiście bieliki (polującemu pod Nową Solą samcowi kanie usiłowały odebrać upolowaną rybę), wieczorami co chwilę wystawiały łby zaciekawione bobry, poza tym otaczały nas stada czajek, traczy, gęsi zbożowe, bociany czarne, białe, nietoperze itd.

Na naszej rzecznej drodze wspierali nas materialnie koledzy leśnicy, a reakcje czytelników naszych cyklicznych relacji na facebookowym koncie Bractwa Leśników Środkowej Odry podnosiły nas na duchu. Tak się złożyło, że na rzecznym szlaku spotykaliśmy samych pozytywnych ludzi. Większość z wędkarzy machała przyjaźnie ręką z ciekawością przyglądając się naszemu banerowi. Niektórzy, szczególnie na początku, kojarzyli nas z informacjami, które ukazały się wcześniej w ogólnopolskiej telewizji. Jak to na rzece, czasem ucinaliśmy sobie z nimi krótkie pogawędki. W czasie tych dłuższych rozmów wyjaśnialiśmy, że polscy leśnicy wiedzą, jak gospodarować w lasach, by wspierać ich trwałość i dobrą kondycję. Wyjaśnialiśmy wiele razy, że lasów w Polsce jest coraz więcej (o dziwo wielu ludzi miało do tej pory inne zdanie), przedstawialiśmy nasz punkt widzenia dotyczący problemu Puszczy Białowieskiej.

Bytom Odrzański, Siedlisko, Stany, Milsko, Cigacice, Gostchorze, ujścia Nysy Łużyckiej i Bobru, Lubusz, Kostrzyn nad Odrą, ujście Warty, Siekierki, Gozdowice, Osinów Dolny, Bielinek nad Odrą, Ognica, Widuchowa – te nazwy mają dla nas dzisiaj niemal smak i zapach. Odra z początku wąska i wartka, rozlewała się coraz bardziej na boki. O ile przez większą część spływu borykaliśmy się z niskim stanem wody (pomimo małego zanurzenia pilnowaliśmy toru wodnego) to za Bielinkiem głębokość rzeki znacznie wzrosła. W związku z sytuacją hydrologiczną prawie nie spotykaliśmy na swojej drodze jednostek pływających. Jedną z barek, która utknęła w poprzek rzeki minęliśmy w okolicy Milska, inną, zacumowaną pośrodku rzeki, za Cigacicami. Dopiero za Krajnikiem Dolnym minęły nas dwie, płynące równolegle, duże, polskie, barki motorowe. Większą część szlaku pokonywaliśmy w dryfie, jednak przy wejściach do marin oraz w związku z koniecznością szybkiej regulacji kursu niezbędny był silnik. Dryfująca tratwa wśród ciszy, przerywanej tylko i wyłącznie odgłosami przyrody stanowiła kwintesencję naszego spływu. Po 13 dniach na rzece, zza jednego z zakrętów, ukazał się nasz cel: Gryfino. Tymczasem, w związku z koniecznością częstego używania silnika, powoli wyczerpywało się nam paliwo. O mały włos, a ostatnie 5 km rejsu pokonywalibyśmy na wiosłach i drągach. Gdyby nie pomoc kolegów z Nadleśnictwa Gryfino (szczególne podziękowania dla kol. Marka Wosia) to przy trwającej tzw. cofce i wietrze od dziobu, dopłynięcie do portu zajęłoby nam pewnie czas aż do zmroku. Szybko zorganizowane 5l benzyny, które dotarło do nas na pokładzie WOPR-owskiego pontonu motorowego, pozwoliło na uniknięcie wyczerpującego wysiłku. Kiedy dotarliśmy do celu przywitali nas koledzy z Nadleśnictwa Gryfino, był też Honorowy Przewodniczący Związku kol. Bronisław Sasin oraz członkowie miejscowego Bractwa Kurkowego w przepięknych mundurach.  

Przeżyliśmy sporo burz, szczęśliwie chroniąc się zawczasu na brzegu. Komary wyssały z nas mnóstwo krwi, spaliło nas słońce i często musieliśmy przeżyć prawdziwy „survival”. Ale było warto. Spotkaliśmy na swojej drodze wielu wspaniałych ludzi. Byliśmy zaskoczeni wsparciem materialnym i duchowym, jakie otrzymaliśmy od znajomych, nieznajomych oraz koleżanek i kolegów z pracy. Mieliśmy rzadką okazję zobaczyć, jak wygląda nadodrzański świat z perspektywy rzeki. A co najważniejsze, zrealizowaliśmy swoje zamierzenie – przepłynęliśmy 370 km rzeką, którą dopiero teraz dobrze poznaliśmy oraz uczciliśmy i wypromowaliśmy historię naszego munduru.      

                                                                                           Piotr Laszczyński